...a z nim serce moje też :)
Bo jak się porwałam z drutami na
  Ananasy, ja naiwna, co nie rozróżniałam prawego oczka od lewego, to mi wyszło coś co do niczego podobne nie było, wstyd, Sodoma i Gomora... Nie pomogła nawet łopatologia 
Intensywnie Kreatywnej  , to co wyczyniałam na drutach w żaden sposób nawet nie przypominało tego co robiło się na drutach tejże. 
 
Totalne dno i kretyństwo. 
I tu stwierdzam, że porwałam się z motyką na słońce, zamiast zacząć powoli, od wzoru normalnego, powtarzalnego, żeby wprawy nabrać i zacząć rozróżniać te oczka nieszczęsne...!
Od razu takie cuda chciałam zrobić, więc wyszło co wyszło... czyli nic, wielkie i okrągłe :)
Ja niestety muszę naocznie widzieć, i pytanie cztery razy zadać to samo, żeby za piątym wyszło...
 dlatego znów musiała mnie odwiedzić moja nauczycielka od szydełka i drutów :) 
I jakoś poszło. 
Ale prute było, nie powiem, że nie :)
I raz z prawie-szlochem biegłam, żeby ratowała, jak się oczka cudownym sposobem rozmnożyły
 i nijak się wzór zgodzić nie chciał. 
Ale teraz idzie całkiem gładko. 
Komin robię, miętki będzie, w moim kolorze ulubionym :
Z prawej strony takie przekładanki, niby-warkoczyk 
z drugiej grubaśne takie żeberka są 
I jak tak patrzę, to i mitenki by się chciało do kompletu, a czapka też by fajna była...
Same widzicie, że chcę dużo i szybko, a to wcale nie tak idzie ;)
A ananasy..? Cóż, może jak trochę okrzepnę, to posiłuję się z nimi jeszcze raz.
Się zobaczy ;)